I got myself a new phone. And this toy is so great. I can't stop playing with all the options. I didn't even know such things can be done when you're not a professional photographer!!! My pic were always so... saute; no retouching or adjusting... All I could do was a bit of cropping sometimes :D
Zmieniłam ostatnio telefon i cieszę się jak nie wiem co. Ale fajna zabawka. Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy można robić ze zdjęciami. Bo moje zawsze takie saute były; bez edytowania, retuszowania... co najwyżej jakiś filtr nakładałam. Ale super!
poniedziałek, 25 lipca 2016
niedziela, 24 lipca 2016
Summer time
Seems I can only work on minis in summer. Perhaps it's because of my long holidays. Such a good thing to have. Or maybe it's because of sun and the weather... I'd love to live in a place where there's more sunshine.
Anyway, the sun and your appreciation as well as something that sometimes wakes up in me make me work on miniature flowers again. I hardly ever have a chance to mix colours in my bouquets because I send the orders as soon as I finish them. But this time I didn't. And I have some pinks and some yellows at the same time. And obviously I couldn't resist the temptation to play with the camera. Such a summery atmosphere here...
Wygląda na to, że potrafię pracować na miniaturkami głównie latem. Może to dzięki wakacjom. Wspaniała sprawa, mieć dwa miesiące wolnego. Albo może to pogoda i słońce... Ale bym chciała kiedyś mieszkać w cieplejszym i bardzieej słonecznym klimacie.
No i to słoneczko, Wasze miłe komentarze i coś takiego, co się we mnie czasem budzi sprawiają, że znowu lepię róże z fimo. Bardzo rzadko mam w domu różne kolory, ponieważ staram się wysyłać zamówienia, jak tylko je skończę. Ale tym razem trochę zwlekałam i mam teraz różowe i żółte. I oczywiście biegam z aparatem i robię zdjęcia. Takie są baaardzo letnie :)
Anyway, the sun and your appreciation as well as something that sometimes wakes up in me make me work on miniature flowers again. I hardly ever have a chance to mix colours in my bouquets because I send the orders as soon as I finish them. But this time I didn't. And I have some pinks and some yellows at the same time. And obviously I couldn't resist the temptation to play with the camera. Such a summery atmosphere here...
Wygląda na to, że potrafię pracować na miniaturkami głównie latem. Może to dzięki wakacjom. Wspaniała sprawa, mieć dwa miesiące wolnego. Albo może to pogoda i słońce... Ale bym chciała kiedyś mieszkać w cieplejszym i bardzieej słonecznym klimacie.
No i to słoneczko, Wasze miłe komentarze i coś takiego, co się we mnie czasem budzi sprawiają, że znowu lepię róże z fimo. Bardzo rzadko mam w domu różne kolory, ponieważ staram się wysyłać zamówienia, jak tylko je skończę. Ale tym razem trochę zwlekałam i mam teraz różowe i żółte. I oczywiście biegam z aparatem i robię zdjęcia. Takie są baaardzo letnie :)
czwartek, 21 lipca 2016
poniedziałek, 18 lipca 2016
The hard way
Thank you for the comments. I do appreciate them.
Today it's going to be a post with a lesson.
I got up early morning yesterday. 6 a.m. on Sunday!!! I wanted to work on a few more pale pink roses for the last arrangement. And I wanted to do it before my girls wake up. You know... emptu kitchen, peace, quiet, coffee...
Till 8 a.m. I managed to make three roses and decided to put them into the oven. The plan was to bake them for 20 minutes, take a shower at that time and as soon as they're ready turn the heat up and bake some red currant crumble for breakfast for my kids. They looove it.
Well, everything went smoothly. The flowers were 'blooming' in the oven, the shower was long and relaxing, the fruit for the crumble was nicely carmelized... And then I realized I set the temperature for 180 degrees!!! I baked fimo in the temperature for the cake! Silly me. Why do I never think of what I'm doing at present but chase something in my head???
So what's the lesson, tell me :)
Dzięki za komentarze. Bardzo mnie zawsze cieszą.
Dzisiaj post z morałem będzie.
Wczoraj była niedziela. Wstałam sobie wcześnie rano, o 6.00. Chciałam zrobić jeszcze kilka jasnych różowych kwiatów do tego bukietu, który Wam ostatnio pokazałam. Znacie to... pusta kuchnia, dzieci jeszcze śpią, spokój, cisza, kawa...
Do 8.00 udało mi się zrobić trzy róże więc stwierdziłam, że czas wstawić je do piekarnika. Plan był taki, żeby potrzymać je tam przez 20 minut, w tym czasie wziąć prysznic, potem podkręcić temperaturę i upiec dla dzieci kruszonkę z porzeczkami na śniadanko. Lubią bardzo!!!
Wszystko szło dobrze. Kwiatki 'kwitły' w piecu, prysznic był długi i przyjemny, porzeczki pięknie skarmelizowane czekały na swoją olej. Aż nagle uświadomiłam sobie, że ustawiłam piekarnik na 180 stopni!!! Upiekłam fimo w temperaturze na ciasto! Ale niefajnie. dlaczego nigdy nie myślę o tym, co akurat robię, tylo ciągle gonię gdzieś myślami???
No, to kto mi powie, co to za morał?
Today it's going to be a post with a lesson.
I got up early morning yesterday. 6 a.m. on Sunday!!! I wanted to work on a few more pale pink roses for the last arrangement. And I wanted to do it before my girls wake up. You know... emptu kitchen, peace, quiet, coffee...
Till 8 a.m. I managed to make three roses and decided to put them into the oven. The plan was to bake them for 20 minutes, take a shower at that time and as soon as they're ready turn the heat up and bake some red currant crumble for breakfast for my kids. They looove it.
Well, everything went smoothly. The flowers were 'blooming' in the oven, the shower was long and relaxing, the fruit for the crumble was nicely carmelized... And then I realized I set the temperature for 180 degrees!!! I baked fimo in the temperature for the cake! Silly me. Why do I never think of what I'm doing at present but chase something in my head???
So what's the lesson, tell me :)
Dzięki za komentarze. Bardzo mnie zawsze cieszą.
Dzisiaj post z morałem będzie.
Wczoraj była niedziela. Wstałam sobie wcześnie rano, o 6.00. Chciałam zrobić jeszcze kilka jasnych różowych kwiatów do tego bukietu, który Wam ostatnio pokazałam. Znacie to... pusta kuchnia, dzieci jeszcze śpią, spokój, cisza, kawa...
Do 8.00 udało mi się zrobić trzy róże więc stwierdziłam, że czas wstawić je do piekarnika. Plan był taki, żeby potrzymać je tam przez 20 minut, w tym czasie wziąć prysznic, potem podkręcić temperaturę i upiec dla dzieci kruszonkę z porzeczkami na śniadanko. Lubią bardzo!!!
Wszystko szło dobrze. Kwiatki 'kwitły' w piecu, prysznic był długi i przyjemny, porzeczki pięknie skarmelizowane czekały na swoją olej. Aż nagle uświadomiłam sobie, że ustawiłam piekarnik na 180 stopni!!! Upiekłam fimo w temperaturze na ciasto! Ale niefajnie. dlaczego nigdy nie myślę o tym, co akurat robię, tylo ciągle gonię gdzieś myślami???
No, to kto mi powie, co to za morał?
sobota, 16 lipca 2016
Flower power again ;)
I haven't had a chance to play with miniatures since my Chicago adventure, I think. My day job and kids kept me so crazily busy I simply didn't have any energy left. This order had been waiting for realisation for so long!!! A cusomer sent me a photo of a painting that was going to be hung over the mantlepiece. There was a woman in the picture wearing a robe with pinkish sleeves. And my task was to make a bunch of roses matching the hue of the sleeve So here they are. Not ready yet though. They still need some leaves and loose petals perhaps. And some water in the vase of course. And some more touch ups... But the temptation to play with them was too strong to resist. What a fantastic feeling: coffe, camera, free time and miniatures. I know I'm alive again!
Jeszcze raz różowe kwiaty. Tym razem nieco ciemniejsze.
Od mojej wyprawy do Chicago nie miałam okazji popracować nad miniaturami. Praca i dzieci całkowicie wypełniają mój czas. Wieczorem po prostu nie mam już siły. Na szczęście w końcu zaczęły się wakacje i powolutku znowu mam czas na mini przyjemności.
To zamówienie czekało na realizacje bardzo długo. Pani przysłała mi zdjęcie obrazu, który ma nad kominkiem w swoim domku. Na obrazie jest kobieta w szacie z rękawami w takich właśnie odcieniach różu. Oczywiście muszę jeszcze dorobić liście i parę opadłych płatków. Plus woda w wazonie i wszelkie konieczne poprawki. Ale skoro już są, nie umiałam się oprzeć pokusie zabawy "w domek dla lalek". Ale miło.... kawa, aparat fotograficzny, luz i miniaturki. uff, znowu wiem, że żyję :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)